Znów halny.
Ja i moja migrena
wybrałyśmy kiepskie miejsce do życia.
Jestem abstynentką, ale
ciągle pod wpływem. Pod wpływem wiatru z gór, pod wpływem cyklu księżycowego,
pod wpływem frontów atmosferycznych. Jestem bezbronna, podatna. Nie mam jak się
chronić.
Pewnie gdybym
wyprowadziła się nad piaszczystą plażę, problem rozsadzającego bólu głowy majaczyłby
w odległych wspomnieniach. Ale może to pozory – żyłam dłuższy czas w innym niż
obecnie miejscu i tam również migrena była wiernym mi druhem. Poza tym
zmienność Księżyca jest jedną z najtrwalszych rzeczy, jakie znam, więc czy na
Barbadosie, czy na Wyspach Owczych, czy na Sumatrze zapewne wciąż smyrałby mnie
swoją pyzatą buzią, karmił rogalikiem i odwracał się plecami strzelając focha.
Halny jest jednak
sukinsynem jakich mało. To, co zrobił w Tatrach ponad rok temu, to
poważne przegięcie. Ludzie, którzy się na temacie znają, mówią, że tak się
zdarza, że kiedyś wszystko wróci do równowagi, ale gdy patrzę np. na to:
myślę sobie, że skoro
potężna husaria drzew nie dała mu odporu, to jak ja, 50 kg kości, skóry i
mięsa, mam się z nim mierzyć?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz