Wtedy widziałam jednak tak
jakby w ukryciu, teraz widzę wprost, o co chodzi. A chodzi o pewną zarazę,
która rozprzestrzenia się z prędkością Pendolino i która wyrządza szkodę
czemuś, co jest tak cenne, jak bezbronne. Mówię o języku polskim.
Bo oto ja, niepotykanie
spokojny człowiek, oaza dobroci i siostra miłosierdzia, gdy uszy me atakowane
są wyrazami wymawianymi tak jak „lystopad”, „miely”, „golyzna”, zaczynam budzić w sobie
Brodacza Pancernego. Skąd się to bierze? Czemu się tak rozprzestrzenia? W
telewizorni jest to już tak powszechne, że nikt tego nie ruguje. Wiem, że od
dłuższego czasu gadające głowy nie są wzorem poprawności językowej, ale czy to
nie powinien być główny wymóg przy przyjmowaniu do tej pracy? Dlaczego muszę
słuchać niepoprawnej wymowy i akcentowania (nagminne „poszLIśmy”, zrobiLIśmy” –
ohyda!!), bo jeden dziennikarzyna z drugim się nie douczył, a dla szefów
telewizji nie ma znaczenia, w jaki sposób wyrażają się ich pracownicy na wizji?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz