piątek, 20 listopada 2015

Beneficja i haremy

Już nie jesień, ale jeszcze nie zima. Martwica. Śladów minionego życia szukam w orzechach włoskich i zupie ogórkowej. Nie umiem pojąć tego, że życie powstaje w tak prosty sposób. Na poziomie biologii wszystko jest – prawie – jasne, uzasadnione, mające sens. Jednak z poziomu partycypanta jest to cud. Moja zupa ogórkowa jest cudem. Każda marchewka, ziemniak, ogórek i por, pływające w bulgoczącej wodzie, są strzelistym aktem życia. Z ich życia bierze się moje. Uśmiecham się do pietruszki, dziękując za jej uprzejmą hojność – jest smaczna, zdrowa, pełna niesamowitego, upajającego aromatu. Jedno nasionko, trochę ziemi, słońca, wody i oto jest. Bujny, twardy, chrupiący korzeń oraz fryzura, której nie powstydziłaby się Tina Turner.  


Tysiące kształtów, smaków, zapachów. Jak rzadko jestem wdzięczna gruszce za jej ściekający po palcach słodki lepki sok, burakowi za bezwstydne, burdelowe zaproszenie do rozkoszy, cebuli za nieintencjonalnie (lub wręcz przeciwnie, kto ją tam wie) wzruszającą nagość! Moja sułtańska mość zbyt rzadko spogląda na swoje metresy z czułością. Ale w końcu przychodzi listopadowy wieczór, pojawia się ona i przywraca porządek natury. Dziękuję ci, zupo ogórkowa.  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz