niedziela, 3 kwietnia 2016

Suddenly my feet are feet of mud

Coś się kończy, coś się zaczyna.

Zaczęła się wiosna, i to na dobre. Wprawdzie wieści ze wsi mam takie, że każdy kolejny dzień wiosny zaczyna się od mrozu, ale sama w mieście tego nie stwierdziłam. Może dlatego, że od tygodnia nie wychodzę z domu. Bo zwyczajowo już o 6:30 trzęsę się z zimna na przystanku, wdychając smrody z aut i inhalując się dymem tytoniowym, którym raczy mnie raz po raz jakieś szczodre chamisko. Z mordującą mnie od kilku ładnych dni zarazą walczę na różne sposoby, wśród nich znalazło się dokańczanie świątecznego mazurka, smażone śledzie (bleh, niedobre wyszły), seans „Forresta Gumpa”, książka o malarstwie włoskim.

Tyle sobie obiecywałam. Mówiłam, byle do wiosny! Przyjdzie wiosna, umyję okna, posprzątam balkon, zatroszczę się o roślinność domową, wyszoruję niewyszorowane. Takie właśnie miałam ambicje, przyznaję, że dość przyziemne, ale konieczne i wystarczające. Na razie jednak leżę, wypociłam już z siebie Jangcy, wyżłopałam galon soku malinowego, rozregulowałam sobie brzuch środkami przeciwgorączkowymi.

Leżenie ma również tę zaletę, że gdy się nie śpi, to się kmini. I ja, w gorączkowych majakach wykminiłam, że czas na zmiany. Że muszę zmienić kilka elementów w moim życiu, przede wszystkim pracę. Boję się zmian, ale męczę się i męczyć się nie mam dłużej zamiaru. Zobaczymy, na ile rynek pracy okaże się dla mnie przyjazny. Martwię się, że takie obyczaje, które panują u mnie w zakładzie (chaos, biurokracja, proceduralność, przeciążenie obowiązkami, gaszenie pożarów, nadgodziny, ciągła - nawet na urlopie i w weekendy - dyspozycyjność), są już normą wszędzie indziej. Nie przekonam się, jeśli nie spóbuję.   

Tylko dlaczego ciągle nucę "I'm not a Pandora. I'm much more like that girl in the mirror":


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz