Coś się kończy, coś się
zaczyna.
Zaczęła się wiosna, i to
na dobre. Wprawdzie wieści ze wsi mam takie, że każdy kolejny dzień wiosny
zaczyna się od mrozu, ale sama w mieście tego nie stwierdziłam. Może dlatego,
że od tygodnia nie wychodzę z domu. Bo zwyczajowo już o 6:30 trzęsę się z zimna
na przystanku, wdychając smrody z aut i inhalując się dymem tytoniowym, którym
raczy mnie raz po raz jakieś szczodre chamisko. Z mordującą mnie od kilku
ładnych dni zarazą walczę na różne sposoby, wśród nich znalazło się dokańczanie
świątecznego mazurka, smażone śledzie (bleh, niedobre wyszły), seans „Forresta
Gumpa”, książka o malarstwie włoskim.
Tyle sobie obiecywałam.
Mówiłam, byle do wiosny! Przyjdzie wiosna, umyję okna, posprzątam balkon,
zatroszczę się o roślinność domową, wyszoruję niewyszorowane. Takie właśnie miałam
ambicje, przyznaję, że dość przyziemne, ale konieczne i wystarczające. Na razie
jednak leżę, wypociłam już z siebie Jangcy, wyżłopałam galon soku malinowego, rozregulowałam
sobie brzuch środkami przeciwgorączkowymi.
Leżenie ma również tę
zaletę, że gdy się nie śpi, to się kmini. I ja, w gorączkowych majakach
wykminiłam, że czas na zmiany. Że muszę zmienić kilka elementów w moim życiu,
przede wszystkim pracę. Boję się zmian, ale męczę się i męczyć się nie mam
dłużej zamiaru. Zobaczymy, na ile rynek pracy okaże się dla mnie przyjazny.
Martwię się, że takie obyczaje, które panują u mnie w zakładzie (chaos,
biurokracja, proceduralność, przeciążenie obowiązkami, gaszenie pożarów,
nadgodziny, ciągła - nawet na urlopie i w weekendy - dyspozycyjność), są już
normą wszędzie indziej. Nie przekonam się, jeśli nie spóbuję.
Tylko dlaczego ciągle nucę "I'm not a Pandora. I'm much more like that girl in the mirror":
Tylko dlaczego ciągle nucę "I'm not a Pandora. I'm much more like that girl in the mirror":
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz