sobota, 2 stycznia 2016

In dulci jubilo

Zawsze gdy mam dużo pracy i nawał zadań całkowicie mnie paraliżuje, przypominam sobie, że przecież prowadzę bloga, na którym dawno nic nie napisałam. Tak jest i dzisiaj.

Ach, co to był za rok! Rok Konkursu Chopinowskiego i kilku nowych odkryć muzycznych. Rok, w którym kupiłam kolejny regał na książki, bo potykanie się o piętrzące się sterty makulatury zaczęło grozić trwałym uszkodzeniem części ciała. Rok, w którym własnoręcznie ukisiłam mnóstwo kapusty, by zażerać się nią teraz prosto ze słoika. Rok, w którym zamieniłam kilka zdań z maestro Kaspszykiem – że tak przyszpanuję high lifem. Rok, w którym pierwszy raz spróbowałam pitahai, czego w ostatecznym rozrachunku powinnam się nieco wstydzić. Ponadto mam na koncie kilka małych sukcesów – odnowiłam kontakt z dawno niewidzianą znajomą, dość skutecznie unikałam osób, które mnie nie lubią, a ponadto zdobyłam się na szczerość i wygłosiłam publicznie kilka zdań krytyki. Tym samym rozczarowałam wszystkich, którzy uważali, że jestem mało asertywna. 
    
A atmosferę minionych nie tak dawno świąt zaklęłam w odsłuchiwanym po wielekroć „In dulci jubilo”. Coś pięknego: