sobota, 21 listopada 2015

Wszystko polega na... wypowiedzeniu

Powiedzmy, że nie lubię malarstwa Rubensa. Nie lubię nie dlatego, że nie podoba mi się jego technika malarska, lecz dlatego, że nie przepadam za otyłymi kobietami. Z tego powodu mam zamiar przed Ermitażem i Prado skrzykiwać zwolenników zdrowego trybu życia i protestować przeciwko promowanu otyłości. Napiszę interpelację, petycję, pójdę w marszu, zablokuję wejście do Luwru. Podejrzewam, że gdybym faktycznie uskuteczniła te plany, większość osób uznałaby, że mój problem z dorobkiem artystycznym Rubensa nie tkwi w twórczości tego malarza, tylko we mnie. Dlaczego zatem tak się nie dzieje, gdy mówimy o współczesnym teatrze?

Jest całkowicie zrozumiałe i naturalne, że ludzie różnią się między sobą, zwłaszcza jeśli chodzi o gusta. Jeden woli poezję śpiewaną, drugi death metal. Jednego urzekają krasnale ogrodowe, inny preferuje japońską ascezę. To że nie odpowiada mi wrażliwość twórcza pewnych artystów nie oznacza, że chciałabym ich zakneblować i pozbawić możliwości działania. Wręcz przeciwnie, uważam, że bez ich artystycznej perspektywy polski teatr byłby uboższy i monotonny. Nie przepadam za sztukami, które lekceważą oryginalny tekst, ani za takimi, które skupiają się za bardzo tylko na jednym elemencie ludzkiej egzystencji, jakim są erekcje i orgazmy. Wiem jednak, że jest wiele osób, dla których taki teatr jest odpowiedzią na ich estetyczne potrzeby.

Właściwie rozumiana wolność nigdy nie jest zagrożeniem, lecz nadzieją. Kto się boi wolności? No kto?

piątek, 20 listopada 2015

Beneficja i haremy

Już nie jesień, ale jeszcze nie zima. Martwica. Śladów minionego życia szukam w orzechach włoskich i zupie ogórkowej. Nie umiem pojąć tego, że życie powstaje w tak prosty sposób. Na poziomie biologii wszystko jest – prawie – jasne, uzasadnione, mające sens. Jednak z poziomu partycypanta jest to cud. Moja zupa ogórkowa jest cudem. Każda marchewka, ziemniak, ogórek i por, pływające w bulgoczącej wodzie, są strzelistym aktem życia. Z ich życia bierze się moje. Uśmiecham się do pietruszki, dziękując za jej uprzejmą hojność – jest smaczna, zdrowa, pełna niesamowitego, upajającego aromatu. Jedno nasionko, trochę ziemi, słońca, wody i oto jest. Bujny, twardy, chrupiący korzeń oraz fryzura, której nie powstydziłaby się Tina Turner.  


Tysiące kształtów, smaków, zapachów. Jak rzadko jestem wdzięczna gruszce za jej ściekający po palcach słodki lepki sok, burakowi za bezwstydne, burdelowe zaproszenie do rozkoszy, cebuli za nieintencjonalnie (lub wręcz przeciwnie, kto ją tam wie) wzruszającą nagość! Moja sułtańska mość zbyt rzadko spogląda na swoje metresy z czułością. Ale w końcu przychodzi listopadowy wieczór, pojawia się ona i przywraca porządek natury. Dziękuję ci, zupo ogórkowa.